Dlaczego polskie wino jest takie drogie? To pytanie przewija się często podczas kursów winiarskich, degustacji i rozmaitych spotkań przy winie. Zdarza się również, że słyszę je od klientów, którzy stojąc przed sklepową półką popadają w konsternację widząc nieopodal polskiego wina interesującą butelkę znad Renu, Rodanu czy Douro w tej samej cenie. Kontrowersji w świecie wina nie brakuje, a ceny polskich win póki co kontrowersyjne są. Aby przyjrzeć się dokładnie temu zjawisku, warto wziąć pod uwagę kilka elementów, które mają wpływ na ich wysokość.
Założenie winnicy i winiarni nie jest rzeczą tanią. Nawet te najmniejsze muszą być przynajmniej w podstawowym zakresie wyposażone. Niezbędna jest infrastruktura oraz dużo cierpliwości, ponieważ pierwsze zbiory i wino pojawią się dopiero po kilku latach. Jeśli dodamy do tego wysokie koszty ogólne związane z małym areałem uprawy, to nie może dziwić praca w warunkach dużej presji cenowej. Tym, co pcha rodzimych winiarzy do produkcji wina, najczęściej jest pasja, którą niezależnie od wszystkiego należy cenić. Wina przez nich produkowane można więc z całą stanowczością zaliczyć do kategorii produktów rzemieślniczych, które ze względu na swoją naturę i rękodzielniczy charakter muszą być droższe od produktu wytwarzanego w fabryce.
Polskie wino wcale nie tak łatwo jest kupić, a to z prostej przyczyny – nie ma go dużo. Raz do roku można spróbować szczęścia w jednej ze znanych sieci dyskontów spożywczych, ale na tym koniec. W pozostałych przypadkach należy ich szukać w specjalistycznych sklepach, których też zresztą nie ma zbyt wielu. Nie trzeba być więc wybitnym znawcą ekonomii, aby wiedzieć, że przewaga popytu nad podażą jest sytuacją nierównowagi, która ma wpływ na kształtowanie cen. Jeśli pod uwagę weźmiemy też fakt, że większość Polaków nie pija wina wcale, a reszta realizuje pozostałe 3,5-4 l wina per capita rocznie, to ekonomiczne uzasadnienie takiej produkcji w Polsce byłoby, delikatnie mówiąc, mocno kwestionowane przez teoretyków myśli ekonomicznej i zarządzania.
Polscy winiarze są na początku drogi. Ba! Można nawet przyjąć, że wina przez nich produkowane to wciąż prototypy. Taka już nasza historia, że tam gdzie warunki klimatyczne na to pozwalały, nie było nam dane w spokoju zająć się uprawą winnego krzewu przez wiele lat i pokoleń. Dlatego ci, którzy zdecydowali zająć się winiarstwem teraz, musieli nauczyć się wszystkiego od zera. A jak wiemy nauka kosztuje i wymaga czasu. Upatruję w tym jednak pewną szansę, ponieważ nie jesteśmy w żadnym stopniu ograniczeni wielowiekową tradycją i możemy eksperymentować do woli, mając pełną swobodę w zakresie doboru odmian, metod produkcji i stylu.
Na szczęście bardzo często poprawne i coraz częściej po prostu dobre. W tym miejscu warto wspomnieć o międzygatunkowych hybrydach, czyli stworzonych przez człowieka odmianach, które są przystosowane do chłodnego klimatu. To one stanowią dzisiaj oblicze polskiego winiarstwa i trudno przecenić rolę jaką odegrały w jego kształtowaniu. Zwłaszcza na początku drogi wydają się niezbędne, aby zapewnić powtarzalną wydajność i opanowawszy zagadnienia podstawowe, zacząć myśleć o większych wyzwaniach jakimi są wina z Vitis vinifera. Zalety odmian hybrydowych nie oznaczają jednak, że nie można natrafić na kiepskie wino. Zdarza się, że na rozmaite konkursy trafiają „potworki”, które nigdy nie powinny tam się znaleźć, o sprzedaży nie wspominając. Trafiają się też wina świetne, które warto pokazywać światu, i które warto znać. Winnica Turnau w zachodniopomorskim i Stara Winna Góra w lubuskim to absolutny top, jeśli chodzi o krajowy produkt. Siłą pierwszych jest największy areał w Polsce i super-nowoczesny sprzęt, drugich natomiast, prawie 20-letnie doświadczenie, lokalna tradycja i vinifera właśnie.
Zdecydowanie kupować. Mamy przywilej bycia świadkami – cytując klasyka – nowej świeckiej tradycji oraz rynkowych debiutów. Wraz ze wzrostem doświadczenia winiarzy przyjdzie rozwój, a z nim pewnego rodzaju standaryzacja. I choć najprawdopodobniej będzie to proces żmudny i wieloletni, bez wątpienia metoda prób i błędów przybliży nas do własnego stylu, który jak można przypuszczać – z przypadkowego i nieokiełznanego przesunie się w stronę win zachodnich. Warto więc poznać je już teraz, kiedy być może trudniej je docenić, ale łatwiej odnaleźć w nich ekscytujący wymiar poznawczy. Na samym szczycie intencji zakupowych jest przecież ciekawość i to ona w decydującej mierze sprawia, że sięgamy po te tytuły, które prawdopodobnie nigdy nie będą ciekawsze niż teraz. Przy wyborze warto jednak kierować się rozwagą i właśnie… ceną.
Całkowity areał uprawy winorośli w Polsce wynosi ok. 1000 ha i jest to mniej więcej 800 razy mniej niż we Francji. Wiele założonych niedawno winnic wciąż czeka na pierwsze zbiory, z których dopiero powstanie pierwsze wino. Oznaczać to może tylko jedno. W najbliższych latach na rynek trafiać będzie coraz więcej polskiego wina, a co za tym idzie – jego ceny muszą zacząć spadać. To jednak nie wszystko. Przybywać będzie też doświadczenia winiarzy, którzy zaczną odnajdywać swoją prawdziwą tożsamość i dostarczać rynkowi przyzwoitych i powtarzalnych produktów. Żyjemy dziś w czasach ogólnego zamieszania i przemieszania, ale głęboko wierzę, że pasja, entuzjazm do działania, młody rynek, przyrost wiedzy i szczypta pokory, przyniosą nam w przyszłości jeszcze więcej powodów do dumy i radości.
Tomasz Macewicz
fot. Stara Winna Góra i Winnica Turnau
Tomasz Macewicz
Miłość do wina odziedziczył po rodzicach, którzy prowadzą niewielką winnicę. Absolwent pierwszego rocznika studiów podyplomowych z wiedzy o winie w warszawskim Collegium Civitas. Interesują go głównie wina Polski i Nowej Zelandii, a także historia winiarska Zielonej Góry, z której pochodzi. Jego pasją jest gra na fortepianie, muzyka Chopina oraz jazda zabytkowym fiatem 125p.