To kosztowało 1800 złotych? Niezłe, ale te poprzednie (za 89 – przyp. red.) było lepsze. A takie wino za dwanaście tysięcy, to one (ono?) naprawdę takie genialne jest? A te za tysiąc wziąć czy raczej dwa za pięćset będzie lepiej?
Takie, i podobne, pytania często słychać w sklepie winiarskim, w trakcie szkoleń czy też podczas luźnych pogawędek. Z jednej strony istnieje logiczno-arytmetyczne domniemanie, że skoro wino za 50 jest dobre, to wino za 100 jest dwa razy lepsze, a takie za 1000 – nawet dwadzieścia razy. Z drugiej zaś strony, trudno nie zadać pytania: co takiego może być w butelce o pojemności 0,75 litra, żeby żądać za nią cztero- czy pięciocyfrowych sum. Co sprawia, że niektóre wina są dużo droższe od innych?
Sprzedawca w sklepie, słysząc powyższe pytanie, w większości przypadków zacznie recytować odpowiednią listę: koszt produkcji, w tym skomplikowane metody winiarskie, nowe beczki, ograniczona wydajność, ceny gruntów, na których to rośnie, że ręczny zbiór itd. itp. W pewnym sensie ma nasz sprzedawca rację. Wszystkie wyżej wymienione (i niewymienione) czynniki wpływają na cenę produktu. Jednakże, można bez większego problemu stworzyć listę win, którym niczego nie poskąpiono podczas produkcji, a które kosztują ułamek tego co ich koledzy z „półki wyżej”.
W tym miejscu dochodzimy do zasadniczej kwestii: do słów, które widnieją na etykietach. Pauillac, Pomerol, Vosne Romanée, Brunello di Montalcino, Barolo, Sauternes i jeszcze trochę by wymieniać. Te napisy na etykiecie pozwalają na więcej. Są niczym marki samochodów. Skoda za 200 tysięcy? Żart. A Mercedes klasy S za 500? Żaden problem, co zresztą widać na ulicach. Oczywiście w każdym z regionów produkcji, bo to właśnie oznaczają ww. napisy, są producenci mniej i bardziej renomowani. To pozwala cenom butelek różnić się o setki euro. Popyt na świecie wciąż rośnie, podaż wzrosnąć nie ma jak, a zatem ceny nie mają prawa nie rosnąć.
Jakby tego było za mało, dla najdroższych win znaleziono intratne role w najsmutniejszej ze sztuk – sztuce robienia pieniędzy. Handluje się nimi niczym akcjami huty czy innej fabryki. Klient zleca – makler kupuje, klient zleca – makler sprzedaje. Nikt towaru na oczy nie widzi, jak to się zwykło dziać w wirtualnych czasach. Kilka kliknięć i z drogo robi się jeszcze drożej.
Wiemy z grubsza dlaczego jest drogo, pozostaje pytanie: czy warto sobie zafundować taką przyjemność i kupić butelkę za pół pensji. Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Czytając relację z degustacji renomowanych win spotkamy się z mniej lub bardziej natchnionymi opisami bogactwa aromatów, które można wyczuć w kieliszku. Podkreśla się ich złożoność, ewolucję w czasie (po nalaniu do kieliszka, wraz z mijającymi minutami, a nieraz godzinami można odkrywać coraz to nowe niuanse zapachowe). Ocenia się długość smaku, czyli jak długo utrzymuje się na podniebieniu. Degustacje pionowe (to samo wino z różnych roczników) pozwalają rozwodzić się nad wpływami pogody w poszczególnych latach. Niektórzy pasjonują się porównywaniem win z tej samej okolicy, jednak rosnących na różnych glebach. Pomysłów nie brakuje.
Problem polega na tym, że nie każdy jest zdolny to odkryć, odszyfrować zawartość kieliszka, a na końcu ubrać swoje wrażenia w słowa. Umiejętność ta przychodzi z czasem, w jej nabyciu niezwykle pomocne są degustacje komentowane czy też szkolenia winiarskie z udziałem specjalistów, którzy podpowiedzą jak najlepiej odkrywać potencjał wielkich win. Tak jak w wielu innych dziedzinach, także w nauce degustacji win nie ma sprawiedliwości: jednym przychodzi to niemal „z marszu”, inni po latach trzymania nosa w kieliszku wciąż nie za wiele czują. Tu właśnie czai się ryzyko rozczarowania. Wielkie wino, debet na koncie jeszcze większy, a satysfakcja nie odbiega od tej, którą przynoszą zwykłe, aczkolwiek porządne wina.
Inna sprawa, że nie każde tzw. wielkie wino równie łatwo pozwala poznać swoje oblicze. W mojej subiektywnej opinii, początkujący ma większe szanse docenić (a portfel przetrwać) barokowe Brunello di Montalcino, lub tzw. Super Toskana, niż chropowatego, mrukliwego Pauillac’a czy tym bardziej jakąś Burgundię z nutką obory w tle.
Podsumowując, warto czasem zrobić sobie drogi prezent, warto zaspokoić swoją ciekawość i spróbować drogiego wina. Ryzyko rozczarowania będzie mniejsze, jeśli zaczniemy od tych tańszych wśród drogich. Najlepszym zaś pomysłem wydaje się śledzenie informacji o degustacjach i szkoleniach – za jednym razem można spróbować kilku różnych win i jeszcze się czegoś ciekawego dowiedzieć.
Na koniec trzy ciekawostki ze świata najdroższych win.
Mikołaj Kondrat
Mikołaj Kondrat
Ze światem winiarskim związany od ponad 15 lat. Zarządza firmą i dba o to, by jego zespół składał się z profesjonalistów zadowolonych ze swojej pracy.