Odbiór z automatów i punktów DPD Pickpup. Sprawdź!
Nie ma co ukrywać – wina różowe są modne, piją je znani i nieznani (także ci, co chcieliby być znani). W modnych knajpach, na „afterkach” i „biforkach”. Ulotniła się również zmora uprzedzeń, że facetowi prawdziwemu nie wypada czegoś takiego pić. A kobieta z różowym kieliszkiem niekoniecznie ma na imię Barbie.
Pamiętam, z czasów moich pierwszych kroków jako sprzedawca win, jedną rozmowę. Było to pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku n.e. :
– W sklepie winiarskim musi być choć jedno rosé. Sklep winiarski specjalistyczny bez choćby jednego rosé, to wydmuszka jakaś, kpina – oświadczył zdecydowanym tonem J.
– Mieliśmy rosé i sami je wypiliśmy, bo nikt tego nie chciał – odparła M.
– Ja mogę znowu wypić, jedną dostawę wypiłem, to i drugą dam radę, nie bój się o to – wtrącił D.
– Jak mamy sprowadzać wino po to, żeby je samemu wypić, to na wuj nam ten sklep, koszty tylko robicie, dziurę budżetową w budżecie mi tu – wściekła się M.
– Ty nie sprzedajesz, ty nie widzisz tych oczu klienta, jak mu się mówi, że tego nie ma, o co on pyta – J. zrobił płaczliwą minę, która miała (ta mina) przedstawiać klienta, któremu się mówi, że tego nie ma, o co on pyta.
– Pół życia spędziłam w kolejce do sklepu, w którym nie było tego o co pytałam. Tego, o co nie pytałam, też nie było – mruknęła M., ale głośno powiedziała – niech ci będzie, 60 ci sprowadzę butelek, ściągnę, ale ani pół więcej i tak tego nie sprzedacie w życiu.
Rzeczywiście, większość z tych 60 sami wypiliśmy, tylko kilka się sprzedało… Dziś 60 butelek rosé potrafi opuścić sklep w ciągu jednego dnia. Na półkach stoi kilkadziesiąt różnych etykiet w tym kolorze i każda ma swoich adoratorów.
Cóż takiego stało się przez tych parę lat, że z głębokiego niebytu rosé wyrosło na najprędzej rozwijający się kawałek rynku winiarskiego?
Na tego typu pytania najczęściej niezłą odpowiedzią jest słowo „moda”. Już 4 lata temu Sławek Sochaj pisał o różowej rewolucji i zjawisku #brose. Nie ma co ukrywać – wina różowe są modne, piją je znani i nieznani (także ci, co chcieliby być znani). W modnych knajpach, na „afterkach” i „biforkach”, i na netfliksie nawet. Ulotniła się również zmora uprzedzeń, że facetowi prawdziwemu nie wypada czegoś takiego pić. A kobieta z różowym kieliszkiem niekoniecznie ma na imię Barbie.
Zmianie uległo też podejście do wina w ogóle. Coraz mniej ludzi traktuję degustację wina jak wielkie święto – wszyscy na galowo, dzieci na nerwosolu, żeby nie chichotały, a głowa rodziny z namaszczeniem otwiera trzęsącymi się rękoma Egri Bikaver, co go ojce 30 lat wcześniej wstawiły do kredensu. Pijemy wino bez pompy, dla przyjemności spotkania z przyjaciółmi, ma być smaczne i nie absorbować więcej niż trzeba. Rosé wpisuje się w ten klimat, jako niejakie przeciwieństwo dla wspomnianej podniosłości. Trzeba bowiem stwierdzić, że w świecie win różowych nie ma legend na miarę Petrusa, Dom Perignon czy DRC. Owszem, wiele win kosztuje konkretne pieniądze – szczególnie, gdy posiadłość, w której powstało, należy do George’a Lucasa (Château Margüi), albo do Angeliny Jolie i Brada Pitta (Château Miraval). Jednakże do ww. ikon wciąż im daleko. Albumy pt. „100 najlepszych win świata” i tym podobne publikacje również omijają rosé. Różowe wina po prostu lepiej pić niż o nich marzyć…
Ciekawostka: według pewnych badań rosé jest często wybierane przez piwoszy, jako godna alternatywa dla ich ulubionego trunku. Niesłabnąca moda (znowu moda…) na odpowiedni wygląd, tudzież utrata kontaktu wzrokowego z najlepszym przyjacielem, coraz to częściej skłania do zastąpienia kufla pilsnera kieliszkiem różowego wina – świeżego, zimnego ale niepozbawionego tej szczególnej, tanicznej goryczy, a przy tym o wiele mniej brzuchotwórczego.
Skoro zahaczyliśmy o temat sylwetki, to chyba najlepsza okazja, by zerknąć na rosé z perspektywy kulinarnej, czyli: co się do tego je?
Lecz zanim przejdziemy do konkretów, warto i tu dostrzec przyczynę popularności różu w kieliszku. Od lat bowiem wielu, kuchnia śródziemnomorska okupuje szczyty popularności, jest wskazywana jako zdrowa, sprzyjająca dobremu wyglądowi i ogólnie świetna. Zaś kuchnia śródziemnomorska i wino różowe są nierozłączni jak Flip i Flap, albo Bonnie i Clyde, co kto woli… A gdy już się znudzi trochę, to może coś orientalnego by zjeść? A tu znowu rosé pasuje często.
Podobnie jak w przypadku win białych i czerwonych, także wśród różowych, o ich charakterze decyduje w dużej mierze szczep winogron, z których powstały. I tak, Rosé d’Anjou i inne apelacje z Doliny Loary stawiają na cabernet franc, dając lekkie, delikatne dla ust wina. Idealne do aperitifu w postaci bruschetty, grzanek z pasztetem, carpaccio, wszelkiej maści skorupiaków. To pojedyncze przykłady, wszystkich nie sposób wymienić, nie pisząc książki. Do tej samej grupy zaliczyłbym również oparte na corvinie Bardolino Chiaretto z Wenecji, montepulciano z Marche, a także różowe pinot noir z Nowej Zelandii. W wersjach o większej zawartości cukru, świetnie „kontrują” pikantne dania kuchni azjatyckiej (w tej dziedzinie szczególnej uwadze polecam również malbec Rosé z Argentyny).
Prowansja nie bez powodu uchodzi za ojczyznę różowych win najlepiej pasujących do smaków Morza Śródziemnego. Tutejsze wina są zdecydowanie silniej zbudowane, bardziej wyraziste w swej wytrawności. Zbudowane w oparciu o grenache, znakomicie uzupełniają dania z dużą zawartością czosnku, rozmarynu i innych wyraźnych akcentów. Są nieodłączną parą wszelkich aioli, bouillabaisse, duszonych bakłażanów i setek innych dań kuchni śródziemnomorskiej. Na szczególne wyróżnienie zasługują w tym miejscu wina z apelacji Bandol i Tavel. Pierwsze to różowa ekspresja mourvedre (monastrell), w drugim dominuje grenache, wsparte syrah, cinsault i mourvedre. Z kronikarskiego obowiązku trzeba też zaznaczyć, iż Tavel to nie Prowansja, tylko Południowy Rodan. Obydwa oferują maksimum ciała, na jakie stać wina różowe. Nie straszne im towarzystwo pikantnych ryb z grilla, ostrych serów czy jagnięciny.
Tutaj pozwolę sobie na pewną wycieczkę. Jak wielu pewnie zauważyło, ostatnie lata przyniosły niespodziewany rozkwit winiarstwa w Polsce. Dokonał się niesamowity skok jakościowy. Odchodzenie od dziwacznych gatunków hybrydowych na rzecz vitis vinifera pozwala myśleć, że zmiany w klimacie mają też jakieś dobre strony. Zaś w kontekście niniejszego artykułu, warto podkreślić niebagatelną rolę win różowych w rozwoju polskiego winiarstwa. Jakiś czas temu, pewien Typ z Zielonej Góry poczęstował mnie swoim różowym pinot noir w wersji „przedprodukcyjnej”. Efekt przeszedł wszelkie oczekiwania. Mam nadzieję, że niedługo i Państwo będą mogli kupić te wino, w którymś z naszych sklepów…
Kilka linijek wyżej pojawiło się słowo-klucz dla dzisiejszej kuchni, a także dla sposobu spędzania czasu i metody na życie towarzyskie w jednym: GRILL. Nie będzie dużym nadużyciem stwierdzenie, iż rosé i grill „w jednym stali domku”. Ta para nie zawodzi, bez względu na to co na grillu się znajdzie. No może z wyjątkiem słodkawych, landrynkowatych rosé. Ale tych zasadniczo nie polecam, z grillem czy bez (chyba, że ktoś takie coś lubi).
Moim zdaniem, właśnie wytwórcy (często wielkie koncerny winiarskie) takich słodko-landrynkowych płynów o aromacie owocowej gumy do żucia, zdołali zniechęcić wiele ludzi do win różowych w ogóle. Myślę, że warto jednak się przełamać i samemu ocenić, co rosé może zaoferować.
Mikołaj Kondrat
Mikołaj Kondrat
Ze światem winiarskim związany od ponad 15 lat. Zarządza firmą i dba o to, by jego zespół składał się z profesjonalistów zadowolonych ze swojej pracy.