Wielu ludziom szampan kojarzy się ciągle z blichtrem, Formułą 1, pokazami mody i wysokimi cenami. W ten sposób pozycjonują go największe domy szampana, które odgrywają główną rolę w tworzeniu wizerunku regionu. Ale od jakiegoś czasu widać na tym ostatnim pęknięcie. Do głosu dochodzi nowa generacja winiarzy, którzy większą wagę niż do kwestii wizerunkowych przykładają do autentyzmu.
Nie każdy wie, że Szampania to nie tylko wielkie domy szampana. Wiele z nich przez dziesięciolecia skupowało grona od lokalnych winogrodników, którzy nie myśleli o robieniu własnych win. Z czasem okazało się jednak, że ich działki są prawdziwą żyłą złota i w rezultacie w ostatnich dziesięcioleciach zaroiło się w Szampanii od małych, rodzinnych producentów. Ich wina różnią się często od tych sygnowanych sławnymi markami, a punktem odniesienia dla wielu z nich jest nieodległa Burgundia z jej poszanowaniem tradycji i terroir.
Najczęściej szampana kojarzy się z dwoma odmianami: pinot noir i chardonnay. Tymczasem jedna trzecia regionu jest porośnięta “tym trzecim” szczepem – pinot meunier, który dzięki małym producentom robi ostatnio zawrotną karierę, szczególnie w dolinie rzeki Marna. Niezależni winiarze często porzucają tradycję kupażowania na rzecz win odmianowych i z pojedynczych winnic.
Z szampanem nierozłącznie związany jest jego mit założycielski i słynne zawołanie mnicha Dom Pérignon: “Chodźcie prędko, piję gwiazdy!”. Nie każdy wie jednak, że jeszcze na długo po słynnym benedyktynie znaczna część win z Szampanii wcale nie miała bąbelków, a te, które je miały, nie musowały tak pięknie jak dzisiaj.
Okazuje się, że owe “gwiazdy”, bez których nie wyobrażamy sobie szampana, niekoniecznie zajmują dzisiaj centralne miejsce w filozofii tamtejszych winiarzy. Są tacy, którzy otwarcie przyznają, że nie przepadają za bąbelkami i starają się przede wszystkim wydobyć ze swoich win cechy danego siedliska.
Kolejnym trendem jest kurs na coraz większą wytrawność. Rośnie oferta szampanów z najniższą zawartością cukru spod znaku brut nature i extra-brut. To oczywiście odpowiedź na coraz większe zainteresowanie tego typu winami na świecie. Podobnie rzecz ma się z organicznymi uprawami, które coraz liczniej pojawiają się w Szampanii, głównie za sprawą małych producentów.
Jakiś czas temu flety wygrały z czarkami w walce o miano idealnego kieliszka do szampana. Powód był prosty: pozwalały lepiej zachować i podziwiać bąbelki. Wydawało się, że bitwa się skończyła. Tymczasem, wraz z utratą przez bąbelki pozycji najważniejszego składnika szampanów, na scenę weszły tulipany, czyli flety nieco bardziej korpulentne i zwężające się ku górze. Dzisiaj to właśnie tulipany, które umożliwiają lepszy odbiór aromatów, są najczęściej polecanymi kieliszkami do szampanów. Tym samym coraz więcej ludzi może wniknąć w istotę tych doskonałych win i zapomnieć o ich wizualnej otoczce.
Mimo to magia szampana pozostaje żywa w stereotypach, a nawet języku. Wciąż można natknąć się na ludzi, którzy oburzają się na nazywanie go winem musującym. Tymczasem przynależność do wielkiej rodziny win wcale nie przynosi mu ujmy. Wręcz przeciwnie, odczarowanie szampana, zdjęcie zeń marketingowej maski i wyrwanie go z archaicznego dziedzictwa glamour, pozwoli mu w pełni zaprezentować swoją klasę i podbić jeszcze więcej podniebień.
Sławek Sochaj
Sławomir Sochaj
Pisze o winie wplątanym w małe i duże historie, trendy rynkowe i związki z jedzeniem. Zaczynał od bloga Enoeno.pl, dzisiaj związany z Winicjatywą i Fermentem. Ma wrodzony problem z winiarską monogamią. To porzuci Hiszpanię dla Włoch, to zakocha się w niej znowu, by później i tak notorycznie zdradzać ją z Niemcami, Węgrami i Portugalią.