Odbiór z automatów i punktów DPD Pickpup. Sprawdź!
Za chwilę rozpocznie się długi – miejmy nadzieję, że piękny – majowy weekend. Podsuwamy kilka pomysłów na spędzenie go w winnym klimacie.
Weekend w Barcelonie to zawsze dobry pomysł, a im dłuższy, tym lepszy – to miasto jest piękne o każdej porze roku i nawet będąc tam kolejny raz można odkryć coś nowego. Sagrada Familia, Park Güell i bajkowe kamienice Gaudiego to punkty obowiązkowe każdej „wycieczki”, ale żeby poczuć klimat tego miasta, trzeba wejść głębiej: „zgubić” się w plątaninie wiekowych uliczek Barrio Gotico, posiedzieć na plaży i wejść do jednej z licznych pijalni cavy. Te dla turystów są eleganckie, z wyfraczonymi kelnerami. Lokalne „mordownie”, gdzie tłum jest taki, że drogę do baru trzeba sobie torować łokciami, a cava leje się strumieniami, to atrakcja dla nieco bardziej odważnych, ale takie miejsca po powrocie do domu pamięta się lepiej, niż wszystkie muzea razem wzięte.
No właśnie, cava. Katalonia to ojczyzna bąbelków, cavę pije się tam przez cały rok, do wszystkiego. Niedaleko Barcelony znajduje się miasteczko Sant Sadurni d’Anoia. Samo w sobie nie jest specjalnie atrakcyjne, ale większość producentów mieści się właśnie tam, dzięki czemu w ciągu jednego dnia można sobie urządzić prawdziwy maraton po miejscach, w których produkuje się cavę.
Największa wyspa na morzu Śródziemnym działa na wyobraźnię jako ojczyzna Don Vito Corleone; wiele osób leci tam głównie w poszukiwaniu kadrów z Ojca Chrzestnego. Warto wiedzieć, że na tej wyspie jest więcej winnic niż w jakimkolwiek innym włoskim regionie. I na pewno prędzej czy później trafi nam do kieliszka nero d’Avola – czerwone wino z najbardziej popularnej na Sycylii odmiany.
Sycylijskie smaki to również pomarańcze – najsłynniejsze są czerwone IGP Arancia Rossa di Sicilia, chociaż na wyspie uprawia się kilkanaście odmian. Początek maja to niezły termin na odkrywanie wyspy również pod tym kątem, ponieważ w tym czasie trwają jeszcze zbiory pomarańczy. Miłośnicy sagi o rodzinie Corleone na sycylijskie pomarańcze powinni jednak uważać. Mało kto wie, że właśnie te owoce w Ojcu Chrzestnym zawsze zwiastowały śmierć jednego z bohaterów. Strach się bać? Cóż, na tym polega urok Sycylii.
„Polak, Węgier – dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki” – to stare porzekadło znają dziś nawet dzieci. Z Węgrami przez stulecia łączyła nas przyjaźń, podobne podejście do życia i… tysiące litrów wspólnie wypitego wina. Ale co to za przyjaciel, który nigdy nie odwiedza drugiego? Kto jeszcze nie był na Węgrzech, może wykorzystać długi weekend do nadrobienia tego fatalnego niedopatrzenia. Węgry to wspaniały, otwarty kraj, pełen świetnego wina i znakomitego jedzenia, ze słynnym gulaszem na czele. Jeśli dodać do tego Budapeszt, piękne i pełne życia miasto, malowniczo położone nad Dunajem, to naprawdę nie ma powodu, by dłużej zwlekać z wycieczką. Tym bardziej, że dojazd do węgierskiej stolicy od południowej granicy Polski nie powinien zająć więcej niż kilka godzin, oczywiście w zależności od ilości postojów na zwiedzanie malowniczych winnic.
Powiedzieć, że wszystkie winnice na świecie są takie same, to zbytnie uogólnienie, ale umówmy się – są do siebie podobne. Dlatego żeby zobaczyć winnice, wystarczy jechać na południe Polski. Wino produkuje się w kilku regionach: na Podkarpaciu, w Zielonej Górze, Małopolsce, Małopolskim Przełomie Wisły i na Dolnym Śląsku. Gdybyśmy o polskie wino zapytali kilka przypadkowych osób na ulicy, to pewnie ich skojarzenia oscylowałyby gdzieś między „Łzami sołtysa” a „Komandosem”. To wystarczający powód, żeby wybrać się do polskich winnic. W końcu polskie wino to nie tylko „jabole”, a jego produkcja stale się rozwija.
Iwona Tarnowska-Ciosek
Iwona Tarnowska-Ciosek
Nigdy nie ma dość odkrywania: nowych miejsc, smaków, doznań, ludzi. Pasjonatka żeglowania, miłośniczka dogów niemieckich i fanka jazdy konnej, która co pół roku znajduje sobie nowe hobby. Bo życie jest za krótkie, żeby ciągle pić to samo wino.